Motywacja programisty, na nowy rok

No i przesunęła się cyferka w kalendarzu. Znowu trzeba będzie się przyzwyczaić, żeby datę zapisywać z 17, zamiast 16 na końcu. Coś co tak naprawdę nie powinno nic znaczyć, z jakiegoś powodu (pewnie wpływu społecznego) dla wszystkich, oznacza czas resetu i rozpoczęcia nowego. Przyznam szczerze, że spisałem sobie na początku 2016 postanowienia. Pierwszy raz w życiu. A ile ich zrealizowałem? Jedno. 🙂 Czy jest mi z tego powodu źle? Nie. Ale po kolei.

Nie będę opisywał wszystkich które tam były, ale było tam np zrzucenie wagi, planem było około 15 kg przez cały rok. Na początek tego, zostało mi już tylko 25. 🙂 Była chęć odłożenia jakiejś kwoty, nie udało się tak dużo. Była chęć poprawy języka angielskiego, też się nie udało w żaden mierzalny sposób. Było 12 książek do przeczytania, ładnie ułożone na liście, po jednej na każdy miesiąc. Wszystkich nie przeczytałem i kilka innych niż te z listy. Jedyne co się udało, to minimum jedna randka w miesiącu z żoną.

Co było nie tak w tych postanowieniach? Po pierwsze termin na koniec roku jest zbyt odległy, żeby utrzymać stałą motywację. Po drugie, cele nie zawsze były konkretne i mierzalne. Po trzecie, sama motywacja to czasem zbyt mało, żeby coś zmienić. Wyrobione nawyki nie są tak łatwe do wykorzenienia. Pomimo, że np. powszechnie wiadomo, że główną przyczyną śmierci są choroby serca powodowane często otyłością, to groźba ewentualnej kary jest zbyt odległa, żeby motywować nas do zmiany niezdrowego stylu życia. Mówiąc wprost, czasem chorujemy z powodu własnego lenistwa. Nie fajnie, prawda? Wracając do innych postanowień, to czas mijał i cele również się zmieniały. Coś co było sexi, wyglądało jak świetny projekt na początku roku, po kilku miesiącach wyglądało na nużące, ponieważ już czegoś się nauczyliśmy, albo zmienił się nam cały kontekst w którym się znajdujemy.

Pod koniec roku dopadła mnie straszna chandra, co było widać po ilości wpisów. Na nowy rok obiecuję poprawę, ale wtedy chciałem napisać nawet posta o tym, że człowiek lubi to co robi, ale mimo wszystko – to się zdarza. Że są czynniki motywujące, że chodzenie spać z wyrzutami sumienia, bo czegoś się w ciągu dnia nie zrobiło, to nie tędy droga. Swoją drogą, komu z Was się zdarza mieć problemy z zaśnięciem kiedy plan w ciągu dnia nie został zrealizowany? Kiedy znowu mi się coś takiego zdarzy, z pewnością wrócę, dokończę i opublikuję ten wpis.

Na nadchodzący rok postanowiłem się uzbroić.. Po pierwsze, poznałem czym tak naprawdę są nawyki, dzięki książce „Siła nawyku” Charlesa Duhigga. Kto nie czytał, bardzo polecam się zapoznać, to jedna z tych które naprawdę dużo mogą wnieść do sposobu w jaki funkcjonujemy. Po drugie, pierwszy raz zainwestowałem w kurs motywacyjny. Nie dużo, bo wtedy tylko 69 pln, a kurs dotyczy niesłabnącej motywacji. Tego, co napędza mnie do ciągłego wracania do kodu, pomimo kilku już lat. Chcę poznać ten mechanizm i przenieść na inne aspekty życia, między innymi uprawianie sportu. Roboczo nazwałem go „motywacja programisty”. Kurs nazywa się Switch, dostępny jest tutaj i jestem bardzo ciekaw, co uda mi się osiągnąć po przerobieniu go.

A co do postanowień noworocznych, to oczywiście są. Po pierwsze, nie są przepisane z tego roku. Po drugie, kończą się szybciej niż 31 grudnia. Bądź co bądź, koniec roku to czas zebrania owoców, a nie nadganiania tego czego się nie zrobiło. Po trzecie jest ich zdecydowanie mniej, bo tylko 5. Ale za to konkretnych i mierzalnych. Dodatkowo wpadłem też na pomysł zapisywania sobie planów na konkretny miesiąc. Bo w tym momencie z jednej strony mam cele na kilka lat, postanowienia roczne i luźne notatki jako pomysły. Z drugiej todolisty, do zrobienia każdego dnia. Ale brakuje mi czegoś pomiędzy, czegoś z celami na miesiąc właśnie, co pozwoliło by mi lepiej zarządzać projektami. Mam nadzieję, że to zadziała tak jak myślę.

Wracając jeszcze do samego wstępu, to dobrze by było, gdyby ten czas wyznaczania postanowień nie odbywał się co rok, ale np co miesiąc, lub najlepiej co tydzień. Mam taką obserwację, właściwie to pro-tip, że jeżeli na poniedziałek rano masz wyznaczone konkretne zadanie, które w ten poniedziałek, o tej porannej godzinie uda Ci się zrobić, to masz moc na cały tydzień. To proste, wstajesz w ten dzień wcześniej i realizujesz, wcześniej starannie wyselekcjonowane z todolisty. Tak mała rzecz, a daje niesamowitą moc. I jest na pewno lepszym pomysłem niż memy o treści – „koniec weekendu, trzeba wracać do żmudnej pracy”. Szkoda czasu na lol-kontent, który akurat tego dnia, może skutecznie zdemotywować na cały tydzień.

Podsumowując, nie mogę życzyć niczego innego, jak oczywiście spełnienia planów noworocznych. Oraz wszystkich pozostałych planów, tych dłuższych i krótszych również. Chciałem tu wstawić motywacyjny obrazek, ale w kontekście tego co piszę, wydaje się to głupotką. Bo czym jest motywacja? Najpierw zróbmy tak, żeby nam się chciało, a potem róbmy to co mamy robić. A czym jest „motywacja programisty”? Występuje samoczynnie, jakoś tak przyjemnie chodzi się do pracy, kiedy projekt ciekawy i po pracy nie raz człowiek siedzi i klepie kod. Dlatego dobre zaplanowanie, oraz korzystanie z innego narzędzia niż motywacja, czyli np. poprawki codziennych nawyków, albo „motywacji programisty” daje o wiele lepsze rezultaty. A przynajmniej powinno, w tym roku będę sprawdzał tą teorię 🙂

Pozdrawiam!

Week review #18 – dlaczego czasem się chce, a czasem nie

Ten tydzień był średnio pracowity. Tzn część z tego co zaplanowałem zostało wykonane, ale nie wszystko. Nie mniej udało się zrobić, wydaje mi się, że dobry odcinek z serii programistaHumanista. Jakiś czas temu już zauważyłem, że część tygodni jest fajna, pod koniec jest bardzo zadowolony z efektów, a część.. eee taka sobie, czyli pracuję mniej. Też tak macie?

Postanowiłem coś z tym zrobić, od jakiegoś czasu zapisuję wszystko co robię.. Mam notatnik w którym godzinowo jest rozpisany każdy dzień. Aktualnie 88 wpisów, na początku to pomagało, mobilizowało mnie lepiej, żeby nie wpisywać facebook – 30 minut. Ale od jakiegoś czasu działa słabiej, w związku z tym postanowiłem poszukać sobie jakiegoś narzędzia do timetrackingu. Jaki będzie skutek, nie mam pojęcia 🙂 Opiszę pierwsze wrażenia w przyszłym tygodniu.

Powyższy akapit wiedzie do konkluzji, że z jednej strony chcemy rutyny, ale z drugiej, po jakimś czasie efekty jej działania są coraz mniejsze. Tzn chciałem, wyrobić sobie nawyk codziennego zapisywania co robię, żeby mnie to motywowało. Nawyk powiedzmy sobie wyrobiłem, ale po jakimś czasie to przestało aż tak bardzo motywować. Tzn siła nawyku jest potężna, gdybym wyrobił sobie nawyk codziennych ćwiczeń, to by było ale 🙂 Cóż, udawało mi się to przez miesiąc, dopóki miałem kalendarz. Innymi słowy, pewnie wrócę do tej metody, nie zrobiłem nowego kalendarza, ponieważ zamieszanie z przeprowadzką i tak dalej. Innymi słowy teraz rutyna była w porządku, a zabiły ją zmiany – miejsca zamieszkania, w związku z tym trochę stylu życia.

To co napisałem być może kiedyś ubiorę w jakiś sensowniejszy post o tym, jak zarządzać czasem i co robić, gdy się nie chce, na razie – mam wrażenie, że zbyt często słucham swojego lenistwa. Najciekawsze jest to, że może to spowodować wyrzuty sumienia 😉 Kiedy masz coś zaplanowane, a zmarnowałeś czas. Kiedy z tego powodu nie możemy wieczorem usnąć, to znaczy, że przegięliśmy z wymaganiami wobec siebie. Chcąc posłużyć się cytatami motywacyjnymi możemy użyć takich dwóch:

„Kiedy jesteś zmęczony odpocznij, bo pole które wypoczęło przynosi lepsze owoce.” – cytat z pamięci, nie potrafię przytoczyć dokładnie

„Ci, co wygrywają – nigdy nie odpuszczają. Ci, co odpuszczają – nigdy nie wygrywają…” – Vince Lombardi

Czyli, że co pracujemy ciężko do utraty tchu i nie pozwalamy sobie na odpoczynek? Czasem jest tak, że po prostu wiesz, że ten dzień będzie bardzo słaby i nic nie zrobisz. Ale w kalendarzu masz punkty do wykonania, więc starasz się. Ale nic nie wychodzi i ostatecznie kończy się facebookiem. Ani naprawdę nie odpoczywasz, ani nie pracujesz. Konkluzja? Na ten moment wydaje mi się, że złotym środkiem jest umiar. Są plany, ale nie masz siły się za nie wziąć? Spróbuj zrobić minimum przez 5 minut, daj sobie takie okienko czasowe. Jeśli po zrobieniu tego dalej nie będzie Ci się chciało – odpuść. Jeśli Ci się zachce – działaj!

Wpis jest trochę chaotyczny, tak jak wspominałem, mam nadzieję, że kiedyś po przeczytaniu jeszcze kilku książek i wyrobieniu sobie dobrych nawyków w sytuacji, kiedy nie idzie zgodnie z planem napiszę go od nowa. Dawno temu napisałem już coś o motywacji programisty, ale tekst był o wiele bardziej chaotyczny niż ten. W związku z tym wydaje mi się, że zmierzam w dobrym kierunku. Oby 😉

A co do tego tygodnia, nadspodziewanie dużo czasu zajął mi ten YouTube 🙂 Trochę źle rozplanowałem, ale uczę się na błędach. Wiem już, żeby głosu nie nagrywać z samego rana, bo wtedy brzmi średnio.. Zamierzam kupić też nowy mikrofon i zmienić trochę sposób nagrywania, opowiadania na taki bardziej wciągający. A co z tego wyjdzie, jak zwykle – przekonamy się. Stay tuned!

Pozdrawiam!

Week review #11 – statystyki, rozwój

Trzydziesty drugi. Właśnie kończy się ten tydzień kalendarzowy 😉 a jest to week review #11, w którym to opiszę co przyniósł mijający tydzień 😉 Na świecie sporo się wydarzyło, odnosimy sukcesy na igrzyskach w Rio, odnosimy również porażki 🙂 A u mnie? Seria niekończących się sukcesów? Cóż, raczej tak nie napiszę, nie mniej starałem się, jestem z tego zadowolony i oto efekty.

Kalendarz o którym pisałem poprzednim razem wygląda dzisiaj w ten sposób 😉

Jest moc? 😉 Naprawdę szczerze polecam tą technikę, a jeśli nie chcecie sobie drukować kalendarza polecam swoją aplikacyjkę na Android, można spokojnie zarządzać swoimi kalendarzami, ale i tak najważniejsze, musi nam zależeć 😉 Ją również udało mi się skończyć w tym tygodniu, opis aplikacji znajduje się tutaj. A technika pomoże, ale sama nie poćwiczy. Mam taką obserwację, że ludzie niejednokrotnie płacą krocie za naukę jakichś technik motywacyjnych, zamiast się skupić na tym co jest do zrobienia. Innymi słowy, sumienie jest uspokojone, bo przecież pracowałem, ale robota niezrobiona 🙂 Polecam wziąć się w garść i.. pobrać moją apkę 🙂 Jest za darmo. A na pewno pomoże, w przeciwnym razie gwarantuję zwrot kosztów 😛 Może być?

Po napisanym w poprzednim tygodniu week review zorientowałem się, że nie napisałem o tym, że mój blog przekroczył 10 000 wyświetleń. Informuję o tym dzisiaj i okazuje się, że oto mam już ich blisko 12 000. Pisząc to jestem w autentycznym szoku, spójrzcie na te zrzuty ekranu:

A także najpopularniejszy post ma okrągłe 2^10:

Z całej mocy dziękuję za te wyświetlenia, zwłaszcza, jeśli pomyślę, że 12 000 osób to blisko tyle ile mieści stadion Korony Kielce! Nie kibicuję im, znalazłem tą statystykę 😉 Ale z drugiej strony mam wielką nadzieję, że za tymi wyświetleniami stoją ludzie, dla których te treści są w jakiś sposób interesujące, a najlepiej pomocne. Bo to powyżej to tylko numerki, naprawdę zaczynamy to doceniać, kiedy myślimy, że za każdym numerkiem stoi prawdziwy człowiek, dla którego tworzysz treść. Który spędza kilka minut ze swojego życia czytając to co napisałeś. Dziękuję!

W tym tygodniu trafiłem również na bardzo motywujący wpis Daniela Kmaka. Ten 19 letni chłopak, z którym zresztą później się skontaktowałem opisuje jak za pomocą serwisów Github i StackOverflow udało mu się znaleźć wymarzoną pracę. Świetnie mi się czytało tą historię, ponieważ jest taka.. budująca 🙂 Pokazuje, że można, że wystarczy konkretnie się postarać i można osiągnąć to o czym się marzy. Polecam każdemu! 🙂

Szykują się zmiany, zacząłem pracę nad nowym miejscem na swoje posty tj stroną michalgellert.pl. Będę informował na bieżąco 🙂 Tak oto wyglądał ten kończący się już dzisiaj tydzień 🙂 Było ciekawie? 🙂 We wstępie napisałem, że starałem się i jestem z tego zadowolony. Cóż, wkrótce rozwinę o co mi dokładnie chodzi 😉 Stay tuned!

Pozdrawiam!

Week review #10 – nie przerywaj łańcucha, wolontariusze devoxx4kids poszukiwani

Właśnie przyszła pora na dziesiąty odcinek z serii week review, czyli co tam ciekawego działo się się w tym tygodniu 😉 A trochę się wydarzyło, między innymi – sobie poćwiczyłem 😉 Skończyłem aplikację, ale o niej będzie w następnych wpisach. A także jest sprawa w temacie devoxx 4 kids. Do tego trochę się nacieszyłem Wiedźminem, przyznam szczerze, że kawałek czasu mi zjadł, ale chłopakom z CDP RED trzeba oddać, że kawał dobrej roboty zrobili 😉 Ale do rzeczy..

W ramach wrocławskiej edycji wydarzenia Devoxx 4 kids, o którym dużo więcej pisałem tutaj, poszukujemy osób, które chcą być wolontariuszami. Wolontariusz będzie osobą do zadań specjalnych, będzie można poczuć się jak Tom Cruisse w „Mission impossible” 😉 Do wykonania jest naprawdę sporo misji, co do konkretów to wszystko zostanie wyjaśnione oczywiście w momencie startu zadania. Są tu jacyś odważni, chętni agenci? Jeśli tak tutaj ukryty jest formularz do rejestracji. Ta wiadomość nie ulegnie samo zniszczeniu, dlatego pamiętajcie wyczyścić cookie po zakończeniu czytania. 😉

Po za tym, zrobiłem sobie kalendarz 😛 ale nie taki zwykły. Słyszeliście o „don’t break the chain”? W skrócie, polega to na tym, że robimy coś codziennie i zaznaczamy w kalendarzu, że to zrobiliśmy. Nic skomplikowanego, ale dużo więcej napiszę wkrótce, macie moje słowo. Ale w związku z moimi problemami z plecami o których napisałem już bardzo dużo np tutaj i tym, że dostałem ćwiczenia, o czym pisałem tutaj – i, że te ćwiczenia mam wykonywać codziennie, uznałem, że technika „nie przerywaj łańcucha” będzie do tego idealna. Dlatego też poprosiłem znajomego, który pracuje jako analityk medyczny o przyniesienie kilku naklejek z serii „dzielny pacjent”. Uznałem, że one najlepiej obrazują to to przeżywam podczas tych ćwiczeń. 🙂 Potem wydrukowałem sobie sporych rozmiarów kalendarz i teraz za każdym razem jak ćwiczę, oznaczam to w kalendarzu. Tak wygląda to w tym momencie:

Ale jak mówi stare przysłowie: „im więcej potu na treningu, tym mniej krwi.. przed komputerem” 😛 Te ćwiczenia są dla mnie tym trudniejsze, że od zawsze byłem asportowy. Na wfie przeczytałem mnóstwo książek 😉 Także trzymajcie kciuki za mnie i moją dziwną motywację.

Podsumowując był to bardzo męczący tydzień. Wylałem z siebie mnóstwo potu, ale idzie mi coraz lepiej 🙂 Wieczorem liczę na to, że uda mi się przykleić następną naklejkę 🙂 Wspomniane we wstępnie nadchodzące wpisy to będzie prezentacja aplikacji, a także co nieco o tym jak powstawała. Stay tuned!

Pozdrawiam!

Delegować, czy procedować

Życie jest pełne wyborów.. Trzeba odmalować pokój – mamy wybór – zatrudnić specjalistę, czy zrobić to samemu. Zrobić grafikę do projektu – samemu, czy poszukać jakiegoś płatnego gotowca. Zrobić, czy zapłacić. Poświęcić kilka godzin, czy zająć się czymś innym. „Thank you captain obvious” chciało by się rzec po tym wstępie. Ale przyjrzyjmy się temu nieco głębiej.

Na początek rozważmy koszty obu podejść. Robiąc coś samemu naszym głównym kosztem jest czas. Czas, który w wielu przypadkach może być kilkukrotnie dłuższy, niż gdybyśmy zlecili to zadanie specjaliście. A także – o czym się zapomina, jakość. Choćbym spędził i sto godzin nad jakimś logiem, to nie mam gwarancji, że będzie tak samo dobre jak zamówione u profesjonalisty. Ale za to zyskuję coś ważnego – ono jest moje własne. Miałem nad nim pełną kontrolę i zrobiłem je dokładnie tak jak chciałem. Po prawdzie najczęściej okazuje się, że wyobrażenie było jakieś takie piękniejsze, ale to jest moje własne, prywatne logo. A co jeżeli zlecam pracę? Przede wszystkim, moim głównym kosztem są pieniądze. Czas czasem również, jeżeli jest to np ostatnia rzecz w projekcie na którą czekamy, ale to wynika ze złego planowania, jest  po za tematem. Ponadto praca może nie być na miarę, tzn naturalnie możemy kilkukrotnie prosić o wykonanie zlecenia, ale to dodatkowy czas i pieniądze. Ale może się okazać również w drugą stronę, że po dostaniu próbki produktu poczujemy – tak, to jest to, nie potrafiłem tego opisać wcześniej, ale dokładnie tego potrzebowałem. Idealne wyczucie. Jak widać większość rzeczy praktycznie sama wyklucza się z tego równania. Pozostają dwie najważniejsze: czas vs koszt.

Kiedy warto nabywać nowe umiejętności? Nad tym też warto dobrze się zastanowić. Kiedy będziemy korzystali z czegoś często, to czy chcemy za to płacić? A może robienie tego sprawi nam dodatkową frajdę, albo na chwilę oderwie nas od bieżących problemów, co również będzie miało dobroczynny wpływ. Może przyczyni się do poszerzenia perspektywy, że jednak ta grafika to nie jest taka prosta, co pozwoli nam wymagać konkretniejszych rzeczy przy zlecaniu zadania, ponieważ będziemy już znali jego specyfikę. Niestety bez względu na to, którą opcję wybierzemy jesteśmy ograniczeni. Nie mamy nieskończonej ilości czasu, oraz nieskończonych zasobów finansowych. Warto rozsądnie dobierać sobie umiejętności.

Świat mamy taki, że bardzo wiele rzeczy można oddelegować, z każdej dziedziny można zamówić sobie fachowca, a samemu rozwijać tylko umiejętności w wąskiej specjalizacji. Ale czy to naprawdę jest najlepsze wyjście? Czy są umiejętności, które mają niepodważalne znaczenie i należy je rozwijać bez względu na wszystko? Czy może wystarczą dwie: sprzedaż i własna specjalizacja? A może tylko umiejętność delegowania zadań i sprzedaż, co pozwoli bardzo wydajnie zarządzać ludźmi i być świetnym liderem?

A co jeżeli nie umiesz sprzedawać? Cóż, zgodnie ze starą rynkową zasadą – jest popyt, znajdzie się i podaż. Trafiłem ostatnio na bardzo ciekawy artykuł, w którym autor zastanawia się, czy programiści również potrzebują agentów? Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Pojawia się tu problem jajka i kury, tzn – dobrą umowę z agentem również trzeba wynegocjować. Czyli to nie jest, tak, że „jestem agentem, oferuję każdemu takie same stawki, o spójrzcie sobie”. Ale uznajmy to na razie za kwestię drugorzędną. Agenci dbają o ścieżkę rozwoju programisty, ale to do niego należy zawsze ostateczna decyzja. Dla wielu osób w branży, zwłaszcza tych powiedzmy „stereotypowych”, to może być prawdziwa pomoc. Wreszcie będą mogli zająć się tym co kochają – kodzeniem, a sprzedażą ich umiejętności zajmą się fachowcy. Ale czy dla każdego to jest najlepsza opcja?

Wybiegnijmy w przyszłość. Osobiście nie znoszę kupować ciuchów. Ubierając się stosuję zasadę – „na wierzchu w szafie” – tzn biorę po prostu z góry. Nie zawsze, bo jednak nie chcę wyglądać niechlujnie, ale najczęściej właśnie tak jest. Nie przykładam zbyt wielkiej wagi do tego co mam na sobie. Czy w związku z tym powinienem zatrudnić jakiegoś stylistę, który dopasował by ubrania do mnie, tak, żebym nie musiał się już tym więcej martwić? Nie no, w tym momencie swojego życia uważam to za przesadę. Ale oto pojawiają się pomysły automatycznego dobierania stroju, na podstawie wcześniej kupowanych przedmiotów. I to jest właśnie coś, czemu zaufał bym bezgranicznie. Nawet na zasadzie takiej, że ustalam miesięczny limit, a algorytm odpowiednio dopasowuje i kupuje za mnie ubrania. Ja tylko odbieram paczki, tak aby mieć na bieżąco niezniszczone rzeczy. Bardzo mi będzie odpowiadało takie rozwiązanie, kiedy już się pojawi i będzie dostępne za darmo. Dlaczego za darmo? Niech sprzedawcy konkurują ceną z tym algorytmem i za niego płacą 😉

Podsumowanie od samego tytułu tego tekstu było znane, nie będzie niespodzianką, jest również świetną odpowiedzią w każdej sytuacji, tzn: „to zależy”. Zależy od wielu różnych czynników – osobistych preferencji i umiejętności, budżetu, ilości czasu, celu jaki chcemy osiągnąć. Warto jednak pamiętać o tym, żeby tą decyzję podejmować świadomie. Spóźnienie się z projektem dla klienta, ponieważ chcieliśmy sami zmontować maszynę, która będzie służyła nam za serwer to głupia sprawa. Podobnie zbyt niski dochód z projektu, ponieważ postanowiliśmy oddelegować zbyt dużo zadań, albo źle wybraliśmy zadania do oddelegowania. Może się okazać, że tego typu decyzje były najistotniejsze w całym projekcie. Dlatego też zakończę z angielska, bo to zawsze brzmi dobrze: „Think twice and do, or delegate”.

Pozdrawiam!

Week review #7 – blog ma rok, 500+

Zgodnie z tym do czego się zobowiązałem publikuję kolejny post, po kolejnym tygodniu. To nie był super produktywny tydzień, spędziłem trochę więcej czasu ze znajomymi, ale całego tygodnia nie przebalowałem 😛 Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, otóż jest to post o numerze 49 od początku istnienia bloga czyli 2 lipca 2015. Znaczy to również, że blog istnieje już ponad rok! Sporo się zmieniło w tym czasie, ale najwięcej w ostatnich miesiącach. Ale po kolei, oto jak wyglądał mój tydzień.

Trochę popracowałem w temacie Devoxxa dla dzieciaków, udało się porozmawiać z kilkoma osobami które chciały by prowadzić zajęcia. Nie wiesz o co chodzi? A może chciałbyś jeszcze pomóc? 😉 Zajrzyj tutaj.

Po za tym w dalszym ciągu pracuję nad aplikacją – kalendarzem, takim tam nieco innym 😉 Zrzut:

Ponadto jak sugeruje tytuł wpisu, pierwszy raz od początku istnienia bloga odwiedziło go 500 osób w ciągu jednego dnia! Byłem pod ogromnym wrażeniem, masakra, naprawdę bardzo dziękuję 😉

Powodem był ten wpis, o pierwszej prelekcji. Super, naprawdę bardzo się cieszę! 🙂

Razem z tą radością jednakże pojawia się chwila refleksji, w myśl zasady „with great power comes great responsibility”. Mianowicie, prowadzę tego bloga już rok i czasem zastanawiam się, czy lepsze i bardziej pożyteczne wpisy to te na tematy programistyczne, czy raczej te miękkie, bardziej ogólne. Czasem naprawdę trudno jest wybrać, dlatego dalszy kształt bloga.. będzie wyglądał tak jak do tej pory 😉 Nie wiem czy uda mi się to jakoś zgrupować te wpisy, ale postaram się aby każdy był ciekawy, nawet dla osób nie zaznajomionych aż tak bardzo z programowaniem.

Na zakończenie chciałbym napisać, że po roku pisania blog ma ponad 9000 wyświetleń. Dla mnie to naprawdę ogromna ilość, nie spodziewałem się, że rozwinie się to w ten sposób. Wkrótce kolejne treści!

Pozdrawiam!

Pierwsza prelekcja programisty – zdaje mi się, że kompletny przewodnik, spisany świeżo po pierwszej prezentacji :)

Jak już niejednokrotnie pisałem i mówiłem choćby na snapchacie, mam za sobą pierwszą prelekcję. Chciałem co nieco napisać o tym jak to jest, co czułem, jak to się stało i co było potem. Zapraszam do lektury 😉

Dlaczego występować?
Powodów było kilka, przed wszystkim wydaje mi się to naturalny krok podczas rozwoju programisty 😉 I nie ma ma sensu mówić sobie, że za wcześnie – ja wystąpiłem mając rok doświadczenia. Nie spotkałem się jeszcze z osobą, która wystąpiła by raz i potem powiedziała sobie, nigdy więcej, to nie dla mnie. Każdemu powinno zależeć na swojej konkurencyjności, a wpis w CV o treści: występowałem podczas wydarzeń, daje kilka fajnych punktów fame’u. Po za tym, ja po prostu lubię uczyć 😉 Swego czasu dorabiałem udzielając korepetycji, bo po prostu mam taki charakter. Nie wiem jak bardzo ta cecha jest popularna wśród programistów, ale wydaje mi się to naturalne. Ponadto, w momencie w którym chcesz prowadzić prelekcję, musisz bardzo dokładnie znać dany temat – czyli sam musisz dokładnie go zbadać – znowu stajesz się lepszy 😉

 

Jak wybrać wydarzenie?
Toast na którym mówiłem nie był moim pierwszym wyborem. Wcześniej chciałem przemawiać na gali finałowej DSP, ale dlaczego tak się nie stało pisałem tutaj. Pierwsza prelekcja najlepiej gdyby nie była zbyt duża (na mojej było około 70 osób). Dlatego dobrym pomysłem jest wzięcie sobie jakiegoś pobliskiego meetup’u, najlepiej tematycznego (dodatkowa motywacja, żeby nie potraktować tematu prelekcji po łebkach). Atmosfera tego wydarzenia też jest ważna, dlatego przejście się wcześniej na tego typu spotkanie celem obejrzenia jak wygląda i w jakim tonie przemawiają prelegenci pomoże podjąć decyzję. Nie mogę tutaj nie wspomnieć o pomocy jaką dostałem w ramach przygotowywania się do prelekcji od organizatorów, czyli Droids On Roids. Mianowicie było to chociażby profesjonalne intro, które uwielbiam:

Do tego przez cały czas przygotowania dostawałem informacje o chociażby jakości prezentacji. A także miałem możliwość powiedzenia jej przed kilkoma pracownikami tej firmy, co również zaowocowało sporą ilością feedbacku.

Jak wybrać temat?
W moim przypadku sprawdził się temat który trochę liznąłem, ale jak się okazało podczas przygotowań nie do końca. Tzn warto tutaj pokusić się o znalezienie złotego środka, nie powinno się mówić o czymś trywialnym (stwierdzenie poziomu trudności także nie jest takie proste, bowiem trywialne dla nas może być zaawansowane dla słuchaczy), ale nie należy też rzucać się na coś o czym pojęcia nie mamy, bo takie prezentacje mogą wyglądać słabo, kiedy prelegent nie zna tematu (mam tu taki mały wyjątek, nazywa się Paweł Szulc i prowadzi wrocławskiego JUGa, prelekcje na których byłem zaczynał od – „nie jestem specem, uczę się tego dopiero 3 miesiące, ale patrzcie co mogę Wam pokazać”). Reasumując na początek polecam coś co zmusi nas do rozwoju, ale nie będzie to jakiś zupełnie nowy temat, w stylu: „O zrobię prelekcję o Kotlinie, kiedyś słyszałem to słowo” 😉 Takie pomysły od razu odrzucamy.

Jak się przygotować?
W moim przypadku wyglądało to tak, że napisałem konspekt, wyszło mi 6 punktów o czym chcę powiedzieć. Następnie rozłożyłem go sensownie i do tego dorabiałem prezentację, która łącznie miała 28 slajdów. Do każdego slajdu spisałem w luźnej formie o czym będę mówił. Potem przeczytałem te notatki, a potem powiedziałem prezentację żonie i jej koleżance, która akurat u nas była. Następnego dnia znowu ją powiedziałem, tylko żonie. Następnego dnia wróciłem do notatek, przeczytałem je, poprawiłem to co mi się nasunęło, odświeżyłem sobie, zanotowałem w głowie rzeczy o których nie powiedziałem i znowu opowiedziałem prelekcję. Już podczas mówienia próbnego warto sobie zgarnąć losowego słuchacza, może kilku. Dzięki temu przełamujemy już podczas prób strach/wstyd przed mówieniem do ludzi. To ważne, żeby mówić głośno, obserwować jak się zachowuje nasze ciało i co najbardziej nas stresuje (może które momenty w prezentacji, może warto dorzucić wtedy jedno zdanie do slajdu, jeśli się gubimy, albo rozbić to na dwa slajdy dorzucając śmiesznego gifa, w moim konkretnym przypadku to było logo githuba w prawym górnym rogu, za każdym razem kiedy miałem powiedzieć o gicie). Po za tym ważne podczas przygotowania prezentacji jest próba wymyślania sobie pytań do każdego jej aspektu. To się naprawdę później może przydać, kiedy te pytania padną naprawdę. To raczej niezręczna sytuacja powiedzieć nie wiem. Chociaż oczywiście się zdarza, kulturalnie jest wtedy odpisać na to pytanie mailem po prezentacji 🙂 Mam w tym miejscu też taką obserwację, że później do publiki mówiło mi się łatwiej, niż ostatnie próby z żoną. Dlaczego? Bo żona już nawet nie reagowała na żarty, biedaczka pewnie mogłaby to wszystko powiedzieć zamiast mnie, a nie zajmuje się programowaniem 🙂

Wielki finał
Miałem problem z zaśnięciem przed prezentacją. Nie duży, ale jednak problem 😉 Stres się pojawił. Następnego dnia rano było już w porządku, ale czym bliżej prezentacji, tym serce biło mocniej. Nagrałem nawet wtedy snapa: „życzcie mi, żebym ten stres przekuł w świetny flow podczas prelekcji”. Bo o to tutaj chodzi, stres się pojawi, ale to nasza broszka, jak go wykorzystamy. Uciekniemy? Umówmy się, taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Więc co zrobić z tą nagromadzoną adrenaliną? Przekuć ją w słowa 😉 To wasza prezentacja, musicie mówić, a wiadomo, że jak człowiek się denerwuje to dużo gada. Kurde, przecież w naszej sytuacji to plus. Byłem zestresowany, ale próbowałem robić sobie żarty już podczas prób mikrofonu. Następnym razem przedstawię osoby z którymi przyszedłem, czy zagadam do kogoś z publiki 🙂 Tutaj mam też ciekawą obserwację, kiedy tak gadacie, to czasem można niechcący kogoś urazić niestosownym żartem. Wiadomo, człowiek zdenerwowany, więc tak jakoś odruchowo coś klepnie auto-obronnego. Podczas mojej prezentacji rzuciłem takie pytanie, czy ktoś wykorzystywał taką opcję w Androidzie, jedna osoba podniosła rękę, na co ja powiedziałem: „O widzę jedną osobę, to umówmy się że nikt”. Salę to rozbawiło, a ja zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie uraziłem tej osoby. Jeśli tak, to przepraszam, jeśli to czytasz, to możesz zostawić ślad w komentarzu 🙂 Stąd pojawia mi się w tym momencie czerwona lampka w głowie – nie przesadzić z przekuwaniem tego stresu 😉 Kolejną rzeczą, która zaskoczyła mnie podczas prelekcji był absolutny brak poczucia czasu. Jakoś tak wpadłem we flow i odleciałem. Rada na przyszłość, kontrolujcie czas, zegarek gdzieś na wierzchu pozbawił by mnie kilku niepotrzebnych podczas prelekcji myśli – ile jeszcze czasu mi zostało. Finalnie okazało się, że wyszło idealnie, ale różnie mogło być. Kolejnym ważnym składnikiem jest reakcja publiczności. Kiedy ktoś w trakcie tłumaczenia czegoś kiwnie głową w geście aprobaty, to tak, to jest to co daje powera. Szukajcie tego, rozglądajcie się po publiczności. Ktoś podnosi rękę, zadaje pytanie, chwila grozy. Ale zaraz, przecież się przygotowywaliście i przewidzieliście to pytanie, czyli odpowiadacie na nie – power up! Doszedłeś do wcześniej przygotowanego dowcipu, śmiechy, oklaski, power up! W międzyczasie widząc reakcję publiczności nasunęło Ci się coś śmiesznego – double power up! Dojeżdżasz do ostatniego slajdu, dostajesz brawa, wyobraź sobie jak się czujesz 😉 Orzeł wylądował! Przez kilka dni po prelekcji nic nie psuje Ci humoru 😉 No i jeszcze te pytanka od publiki po prezentacji 🙂

Kilka uwag do prowadzenia prelekcji
Poniżej spis kilku uwag na temat których nie mam szczególnych osobistych przemyśleń, ale również warto je rozważyć 😉
– mówienie do ludzi, a nie do prezentacji – niby oczywiste, a jednak człowiek się zapomina
– tempo, pytania retoryczne, układ prelekcji – wytłumaczyłeś coś super trudnego? Zrób pauzę na dowcip, albo rzuć pytaniem, żeby podtrzymać uwagę
– głośność i tempo mówienia – pytanie, czy słychać mnie na końcu zawsze na propsie, zwłaszcza z dopowiedzeniem – „jeśli ostatni rząd mnie słyszy to niech lewą ręką sięgnie za prawe ucho” 😉 Tutaj ważny jest też mikrofon, osobiście wiem, że mówię strasznie cicho, dlatego zawsze będę go chciał. Podczas swojej prelekcji miałem mikrofon za uchem, to jest świetna opcja
– gestykulacja – wiadomo z mikrofonem w ręku może być ciężko, ale taki za uchem jest spoko. Ważne, żeby nie przesadzać z tym machaniem rękami
– paradźwięki – czyli yyyyyyyyyyyyy, a także odgłosy paszczowe, dyszenie itd. Wiadomo, trzeba na to uważać. Z doświadczenia konferencji na Skype wiem, że zawsze strasznie dyszę, dlatego proponuję mikrofon głośniej i dalej od ust 😉

Co dalej?
Ależ mi się spodobało! Muszę się koniecznie dokształcić w temacie prezentacji, żeby były lepsze 🙂 Czyli co? Do zobaczenia na prelekcji i to po obu stronach sceny? Umowa stoi? 🙂

Ps. Programisto! Masz już kilka prelekcji na koncie? Podziel się swoją historią poniżej, sam jestem ciekaw, na ile moje przeżycia, odczucia są tu uniwersalne 🙂

Pozdrawiam!

Prelekcja Android View Morphing na Toast Wrocław

To już! Prelekcja do której przygotowywałem się od kilku tygodni odbędzie się już wkrótce!

Kiedy?
07.07.2016, czwartek 18:30-20:30

Gdzie?
PROZA
Przejście Garncarskie 2, 50-150 Wrocław

Bardzo serdecznie wszystkich zapraszam!
Prelekcja odbędzie się w ramach wydarzenia Toast którego organizatorami są Droids On Roids.

Temat?
Android View Morphing

Czyli będę opowiadał o tym, jak z dowolnych grafik w Androidzie stworzyć sobie np taką animację:
albo np taką:

Będzie zdecydowanie praktycznie i mam nadzieję, że temat przedstawię lekko i zrozumiale 😉
Jako zajawkę wrzucam tutaj swoje intro:

Wszystkie informacje znajdują się tutaj, gdzie klikamy też przycisk „Wybieram się”. Po za moją odbędą się jeszcze dwie prelekcje: Waldemara Zubika oraz Karola Wrótniaka. Dodatkowo organizatorzy zapowiadają niespodzianki. Będzie super, jeszcze raz serdecznie zapraszam! 😉

Pozdrawiam!

Zrobię to, czyli motywacja programisty

Słyszeliście kiedyś, że nie mówi się: „postaram się”, tylko „zrobię to!”. Pierwsze stwierdzenie zawiera taki mały sabotaż, że jeśli coś pójdzie nie tak, to trudno, mogę powiedzieć, że się starałem. Drugie nie pozostawia miejsca na interpretację, po prostu wykonam to zadanie, choćby nie wiem jak było trudne. Jak mówi Will Smith: „Jedyna różnica między nami jest taka, że jeżeli wejdziemy na bieżnie, to albo Ty zejdziesz z niej pierwszy, albo ja na niej umrę”.

Napiszę dzisiaj co nie co o swoim podejściu do zagadnienia motywacji, planowania, ponieważ są one tak naprawdę przynajmniej w moim przypadku: połączone. Co tzn? Że najbardziej zmotywowany jestem, kiedy coś wykonuję według planu. Najlepiej, żebym miał zadanie nie dłuższe niż pół godziny, dzięki temu, mogę je sobie odznaczyć na liście i przejść do następnego, widzę, że ich ubywa, że coś się zmienia. Ważne jest, aby lista zadań na każdy dzień była wykonywalna. Kiedy pracowaliśmy, ale zostało nam jeszcze mnóstwo zadań, na które brakło czasu, wtedy poziom motywacji się obniża. Kiedy o ustalonej godzinie skończymy wszystko i możemy zasiąść i poczytaj kawałek dobrej książki, o tak, to są dobre dni.
Jednak nawet przy takim planowaniu i trzymaniu się zadań, zdarza się, że mamy obsuwę, bo coś wypadnie, albo po prostu nam się nie chce.. Co wtedy? Na to również znalazł się cytat: „kiedy nie masz czasu, znajdź sobie dodatkowe zajęcie”. Dla mnie takim dniem, w którym spadała motywacja był czwartek, zauważyłem to po sobie, taki już jestem. Czwartki są straszne. Co pomogło? Dołączenie do grupy developerów i zobowiązanie się do dostarczenia kawałka kodu co czwartek. Teraz nie ma bólu, obiecałem, jestem im to winny. No dobra, ale co, jeśli motywacja spada w ciągu tygodnia? Ano tak, po pierwsze, ZAWSZE po pracy mam pół godziny przerwy, kiedy leżę i czytam, to jest moje pół godziny, moja regeneracja, nie odbiorę wtedy telefonu, nie sprawdzę maila, nie ma mnie. A potem biorę się za swoje projekty, które realizuję po za pracą. W gorszych momentach pomagają motywacyjne wykłady, bądź cytaty, w sieci trochę tego jest. Mam też ulubionych autorów, z polaków to np. Mateusz Grzesiak, Nikodem Marszałek. Do tego kanały na yt:
People are awesome
Architekci umysłu
Jest tego oczywiście więcej, ale te są chyba najczęściej używane. Ale żeby nie było, rozrywki najczęściej nie planuję. Jeśli zdecyduję, że gdzieś wychodzę, to najczęściej bawimy się spontanicznie. Warto jeszcze chyba wspomnieć, czego używam do planowania, mianowicie jest to narzędzie:
ToDoIst
Miałem kilka przygód z różnym narzędziami, to zostało jak najlepsze.

Na koniec najważniejsza rzecz. Trzeba naprawdę kochać to co się robi, a także mieć konkretny cel. Wtedy jest zdecydowanie łatwiej, chce się tego, ponieważ wiadomo gdzie człowiek dojdzie. Mam głęboko na komputerze zapisanego siebie, jaki będę za 5 lat. I zrobię to, będę właśnie taki.

Pozdrawiam!